top of page
Szukaj

Komu i do czego potrzebna jest edukacja seksualna? 3 rzeczy, które warto wiedzieć



Wkroczyliśmy w nową dekadę, ale pod pewnymi względami niewiele się zmieniło. Wokół edukacji seksualnej i standardów Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) odnośnie jej prowadzenia narosło już wiele mitów. Środowiska skrajnie katolickie i skrajnie prawicowe wciąż nie przestają jej demonizować, przekłamywać i straszyć nią rodziców. Opowiadają bardzo obrazowo i z pełnym przekonaniem o tym, na czym taka edukacja rzekomo polega (mimo że nigdy w takich zajęciach nie uczestniczyli, a w polskiej szkole ostatnio byli jakieś 25 lat temu) oraz jakie zgubne rzekomo skutki niesie dla dzieci uczestnictwo w (rzetelnie prowadzonych i pozbawionych przekazu ideologicznego) zajęciach. Nie będę kłamać - krew mnie zalewa za każdym razem, kiedy tego słucham., przy okazji będąc poniżana i nierzadko obrażana z racji zawodu, jaki wykonuję.

Te gorliwie nawołujące do bojkotu lub wręcz zakazu edukacji seksualnej osoby w ogóle nie zdają sobie sprawy, jakie są obecne potrzeby młodzieży w dobie wszechobecnego internetu, social mediów i pornografii. Wciąż żyją w bańce, że jeśli o seksie rozmawiać nie będziemy, to młodzież nigdy nie wykaże nim zainteresowania. Jedno jest pewne - do nich z pytaniami na pewno nikt nie przyjdzie.

Na temat tego, czym edukacja seksualna nie jest, zostało napisane już wiele wpisów i artykułów. Pokazanych zostało wiele reportaży (sama miałam przyjemność zabrać niedawno głos w słusznej sprawie). Niestety, efektów w postaci zmiany podejścia wśród największych radykałów próżno szukać. Dlatego też, zamiast po raz kolejny pisać, czym edukacja seksualna nie jest, zamiast znów się tłumaczyć, chcę powiedzieć - krótko i na temat - jakie korzyści niosą za sobą takie zajęcia (prowadzone w rzetelny sposób przez kompetentną osobę).


1. Edukacja seksualna to element edukacji zdrowotnej

Jakbyśmy na to nie patrzyli, zdrowie seksualne to ważna i właściwie nieodzowna część ogólnego pojęcia dobrostanu psychofizycznego. Zdrowie to zdecydowanie więcej niż brak choroby. Spróbujmy wyobrazić sobie codzienne funkcjonowanie dziewczyny, która przy niemal każdej wizycie w toalecie odczuwa obrzydzenie. Pojawia się w niej uczucie wstydu lub dyskomfortu przy kontakcie z własnymi narządami płciowymi czy noszoną cały dzień bielizną z racji wszelkich prawidłowych fizjologicznych wydzielin i zapachów. Sądzicie, że to skrajny przypadek? Nic podobnego. Zastanówmy się, kto porozmawia z taką dziewczyną o tym, jakie wydzieliny z pochwy (oprócz miesiączki, bo o tym może ktoś z grubsza wspomni) są całkowicie normalne i świadczą o prawidłowym funkcjonowaniu jej organizmu, a jakie powinny wzbudzić jej czujność? Jakie jest prawdopodobieństwo, że ten temat zostanie wyczerpująco omówiony w szkole, szczególnie podczas obowiązkowych lekcji (z WDŻ bez problemu można zrezygnować)? Jakie jest prawdopodobieństwo, że porozmawia z nią na ten temat któreś z rodziców lub opiekunów? Zwłaszcza, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że jej matka również nie odebrała dostatecznej edukacji w tej dziedzinie i sama, jak niestety ogromna część Polek, ma do swoich narządów płciowych stosunek co najmniej ambiwalentny. No i, co właściwie najważniejsze, to nie ma żadnego związku z seksem jako takim, prawda? Czy żyjącym w celibacie zakonnicom zatrzymuje się miesiączka?

Problem polega na tym, że ludzie zamiast "edukacja seksualna" słyszą "seks". A od tego już niedaleko do wizji "nauczania seksu" rodem z Kamasutry, która, co mnie akurat nie dziwi, jawi się jako bulwersująca.

Tymczasem zdecydowana większość tematów poruszanych na zajęciach, zwłaszcza w szkole podstawowej, dotyczy anatomii, biologii, higieny, emocji, budowania pozytywnego obrazu swojego ciała i całej swojej osoby oraz relacji z innymi ludźmi.


2. Edukacja seksualna chroni dzieci i młodzież przed przemocą seksualną

Oczywiście nie jest to szczepionka. Sama obecność na zajęciach nikogo nie obroni, ale z pewnością da do myślenia. Nauczy już na wczesnym etapie zwracać uwagę na niepokojące sygnały, a przede wszystkim nauczy, jak odpowiednio zareagować, gdzie i do kogo zwrócić się po pomoc. Nawet, gdy najbliżsi nie chcą uwierzyć. Kluczową kwestią jest też wyznaczanie granic. Oddzielanie tego, co chciane, od tego, co krzywdzące. Ale do tego zaraz wrócimy.


Jest jeszcze jedna paląca i spędzająca radykałom sen z powiek kwestia - masturbacja. Co może się stać, jeśli człowiek będzie dotykał swojego ciała z ciekawości lub dla przyjemności? Powiem Wam - istnieje duża szansa, że nauczy się wtedy rozpoznawać i rozróżniać dotyk przyjemny od nieprzyjemnego, dający radość i satysfakcję od stresującego, odpychającego, bolesnego. Co za tym idzie, taka osoba będzie umiała rozpoznać i zgłosić przemoc na wczesnym etapie. Czy nie o to nam wszystkim - pedagogom, psychologom, rodzicom - chodzi? Istnieje też spora szansa, że dzięki zachowaniom masturbacyjnym w okresie dojrzewania, młoda osoba będzie w przyszłości czerpała większą przyjemność z kontaktów seksualnych z innymi, bo będzie wiedzieć, co sprawia przyjemność i będzie umiała to zakomunikować. Oczywiście masturbacja może mieć swoje ciemne strony, ale dziś mówimy o normie rozwojowej.

Dlatego właśnie informacja, że seks ma być z założenia czymś dobrym i przyjemnym wydaje mi się w edukacji seksualnej wręcz niezbędna.

To prosty komunikat, który w praktyce wzmacnia granice - gdy dotyk będzie nieprzyjemny, od razu wzbudzi wątpliwości, negatywne emocje, a w wyniku tego zapali się lampka: "hej, seks miał być przyjemny, ja nie czuję żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie, więc coś jest nie tak".


Pamiętajmy też o tym, że rzetelna edukacja ma w tym przypadku działanie profilaktyczne w przypadku niedoszłych sprawców przemocy seksualnej - przynajmniej ja chcę w to wierzyć. Nie chodzi o to, żeby powielać szkodliwe stereotypy i wyłącznie uczyć, jak się bronić, jak uniknąć krzywdy. Chodzi o to, by wystosować jasny przekaz: przekraczanie zarówno czyichś, jak i własnych (!) granic, nigdy nie było i nie będzie ok. Porozmawiajmy, jak poradzić sobie z tym inaczej.


3. Edukacja seksualna wspiera rodzinÄ™ i... wychowuje

Odkąd pracuję w szkole, dostałam już kilkanaście naprawdę fajnych i podnoszących na duchu wiadomości, w których rodzice wyrażają swoje zadowolenie z uczestnictwa ich dzieciaków w moich lekcjach i najczęściej podają ten oto argument: moje zajęcia WDŻ stwarzają im, rodzicom, grunt do rozmowy z dziećmi, jeżeli oni sami tematu podjąć nie potrafili lub nie czuli się na siłach, nie wiedzieli, jak zacząć. Powtarza się informacja zwrotna od rodziców, że rozmawiając z synem czy córką o tym, jak udał się dzień, co słychać w szkole, co było na zajęciach, zyskują naturalną okazję, żeby pogłębić jakieś zagadnienia, zaoferować swoją pomoc i otwartość. Taka współpraca na linii szkoła-dom może przynieść naprawdę dobre efekty - wzmacnia przekaz z zajęć, podkreśla rolę komunikacji w relacjach, także rodzinnych, pokazuje szacunek do odrębności i intymności drugiej osoby, jednocześnie pozostawiając pole do rozmowy, gdy zajdzie taka potrzeba.


Kolejna rzecz, która wyszła od uczniów i uczennic, a która wydaje mi się szczególnie cenna to... wpływ zajęć na bardziej świadomy wybór potencjalnego chłopaka/dziewczyny. Obecnie ktoś, kto uprawia tzw. końskie zaloty, nie jest już tłumaczony i usprawiedliwiany przez rówieśników. Nikt takiej osoby nie uważa za uroczą, za zagubioną, za zawstydzoną. Nikt już nie sądzi, że ciągnięcie za włosy, popychanie czy dokuczanie do wyraz sympatii. Na takie zachowania zgody nie ma. Jest za to komunikat, że tak zachowuje się, przepraszam, totalny palant, który z pewnością nie jest jeszcze gotowy do wejścia w jakąkolwiek bliższą relację i, dopóki nie zmieni swojego zachowania, nie zasługuje na żadną szansę.


Na początku zastanawiałam się, dlaczego mój przedmiot nosi w ogóle nazwę Wychowanie do Życia w Rodzinie i czy aby na pewno jestem w stanie się z tą nazwą w ogóle utożsamić? Czy umiem pracować pod takim szyldem? Teraz już widzę w tym sens. Cytując słownik języka polskiego: wychowanie przygotowuje do życia w społeczeństwie. Wychowanie polega na dostarczeniu informacji, pokazaniu możliwości, omówieniu potencjalnych skutków naszych działań i decyzji.

A ja przecież tym się właśnie zajmuję.

0 komentarzy
Post: Blog2_Post
bottom of page